czwartek, 28 maja 2015

21 powodów, dla których warto czytać etykiety

Trochę Was dziś postraszę Misie malinowe. Ale nie uciekajcie w popłochu ;) Usiądźcie wygodnie i przeczytajcie.

Każdy ma swoje odchyły, mam i ja ;) Jednym z moich małych dziwactw jest mimowolne rzucanie okiem w koszyki ludzi robiących zakupy spożywcze. Wiele osób daje się złapać w spożywcze pułapki. Ponieważ poszczególne produkty, choć z pozoru wydają się niewinne, gdy zostaną wzięte pod lupę, pokazują jęzor.

Na liście znalazły się produkty, które (z tego co zdążyłam zaobserwować) dość często trafiają do koszyków i przykuły moją uwagę z różnych względów.


Rentgen zafundowałam:

1. Monte cherry

Niewinny deser dla dzieci? Niezupełnie. Skrobia modyfikowana (E1422), syrop glukozowo-fruktozowy, cukier, karagen (E407) - substancja zagęszczająca, która według Międzynarodowej Agencji Badania Raka przyczynia się do powodowania nowotworu żołądka, wrzodów, zapalenia jelit; cytryniany sodu, guma karob (mączka chleba świętojańskiego E410). Śladowe ilości orzechów włoskich (0,4%) nadrabiane aromatami, barwnik też znalazł tu swoją miejscówkę.



2. Jupik sok dla dzieci

Na opakowaniu widnieje informacja, że produkt zawiera naturalną substancję słodzącą tj. wyciąg z liści stewii – brzmi super, jednak czytając cały skład widać czarno na białym: cukier i syrop glukozowo-fruktozowy. Soczek dla dzieci słodzony stewią, cukrem i na dokładkę syropem glukozowo-fruktozowym... ?! Gdzie tu logika? Ponadto aromaty, barwniki oraz pomimo i tak obecnego naturalnego kwasu askrobinowego (wit.C) pokusiło dodać jeszcze jeden regulator kwasowości: kwas cytrynowy tj. bezwartościowa substancja syntetyczna, uznawana za rakotwórczą. Zdrowia w tym soku ze świecą szukać.



3. Ciastka zbożowe Belvita

Hasło: zbożowe - pierwsze skojarzenie? Zdrowe, dietetyczne, po prostu “fit”. Ciastka reklamowane jako najlepsze na śniadanie...hmm, wyczuwam przypał Milordzie. Cukier gra pierwsze skrzypce, ale na tym nie koniec. Cukier (x3: w masie na ciastka, owocach-żelkach, ryżu preparowanym), syrop glukozowo-fruktozowy i dekstroza. Pomimo oleju rzepakowego - dla towarzystwa, olej palmowy, kwas cytrynowy, glicerol (sub.utrzymująca wilgotność, może powodować zaburzenia płodności i pracy serca, obniżać koncentrację i negatywnie wpływać na pracę mózgu, powoduje skoki insuliny); substancje spulchniające (węglany amonu i sodu), emulgatory (lecytyna sojowa i diglicerydy kwasów tłuszczowych estryfikowane kwasem mono i diacetylowinowym) – what?! (dajcie mi chwilę, zapowietrzyłam się) - substancje syntetyczne o składzie zbliżonym do naturalnego… hmm, tylko po co?



4. Mieszanka studencka Felix

Orzechy to zdrowy, wartościowy i potrzebny składnik naszego jadłospisu. Taka mieszanka automatycznie kojarzy się z samym dobrem. Jednak okazuje się, że orzech orzechowi nierówny. Praktycznie w każdej takiej mieszance znajdziecie olej palmowy i często też dwutlenek siarki jako substancję konserwującą. Jeśli na opakowaniu producent napisał “i/lub olej palmowy”, nie wgłębiajcie się w rachunki prawdopodobieństwa, z góry można założyć, że jest tam olej palmowy. Producent mieszanki Felix zafundował olejowe konfetti. W paczce znajdziecie olej palmowy, rzepakowy, kukurydziany, słonecznikowy, bawełniany i silnikowy – oj przepraszam, silnikowego nie dodali ;) Orzechy powinny znaleźć swoje miejsce w naszej diecie (oczywiście jeśli nie wykazujemy reakcji alergicznych), jednak mieszanki studenckie nie są ich dobrym źródłem.



5. Kubuś water

Smakowa woda dla dzieci to nic złego? Błąd. W składzie znajduje się woda z cukrem trzcinowym, zagęszczone soki (0,1%), aromaty. Taki skład zmienia wodę przeznaczoną dla dzieci w zwykły słodzony napój. Ze zdrową wodą, po którą dzieciaki powinny chętnie sięgać, ten produkt nie ma nic wspólnego.



6. Jupik Aqua

Jupik jedzie bez trzymanki: woda z cukrem, syropem glukozowo-fruktozowym, do tego kwas cytrynowy, aromaty. Takiej “wody” nawet patykiem nie tykaj, ładnie proszę.



7. Marwit surówka

Surówka - myślisz samo zdrowie, a witaminy nosem ciekną? Ocet spirytusowy, guma guar, guma ksantanowa (E415) – brak składników odżywczych, to sfermentowany cukier pozyskiwany przeważnie z kukurydzy, soi lub pszenicy genetycznie modyfikowanej, działanie przeczyszczające, może pogłębiać niektóre schorzenia tj. zespół jelita drażliwego i zapalenie okrężnicy, może podrażniać układ trawienny, uczula; kwas cytrynowy, cukier, sól.



8. Oliwki czarne

Czy wiesz, że czarne oliwki nie są naturalnie czarne? Aby nacieszyć oko konsumenta każdy producent czarnych oliwek dorzuca substancję wzmacniającą kolor: glukonian żelazawy – syntetyczny związek (reakcja siarczanu żelaza z glikonianem wapnia lub otrzymywany drogą elektrochemiczną) szkodliwy w dużej dawce, podrażnia wątrobę i przewód pokarmowy. Wrzucając słoik czarnych oliwek do koszyka spodziewasz się po prostu śródziemnomorskiego przysmaku. Niestety dostajesz tylko teoretycznie zdrowe warzywo, taplające się w chemicznym roztworze.



9. Sunbites wielozbożowe krakersy

Magicy producenci może i mieli dobre chęci żeby stworzyć dietetyczną przekąskę, ale trochę zabłądzili po drodze. Wielozbożowe = zdrowe? Błąd. Syrop glukozowo-fruktozowy, cukier, preparat aromatyzujący o smaku wiosennych warzyw, wzmacniacze smaku (glutaminian monosodowy, 5-rybonukleotydy disodowe E635 ok. 20 krotnie silniejszy niż glutaminian sodu, zakazany w niektórych krajach, powoduje alergie skórne, niewskazany dla osób cierpiących na astmę i uczulonych na aspirynę), kwas cytrynowy, sól sodowa i potasowa, substancje spulchniające (fosforan monowapniowy, wodorowęglan sodu), emulgator: lecytyna sojowa (powoduje reakcje alergiczne). 



10. Ketchup Tortex

Ketchup, to nie gotowane pomidorki z przyprawami. Koncentrat pomidorowy zaledwie 34%, cukier, ocet, skrobia modyfikowana, kwas cytrynowy, sól, substancja konserwująca benzoesan sodu E211 - wywołuje reakcje alergiczne, rakotwórczy, drażni śluzówkę żołądka, przyczynia się do marskości wątroby i choroby Parkinsona, uszkadza DNA – potwierdzone badaniami, w połączeniu z witaminą C (kwas askrobinowy E300) tworzy rakotwórczy benzen.



11. Oliwki zielone z pastą paprykową

Alginian sodu (sól sodowa kwasu alginowego, blokuje wchłanianie składników odżywczych), guma guar, chlorek wapnia, kwas cytrynowy i mlekowy, kwas askorbinowy. Wszystko x2 w oliwkach i paście. Na szczęście nie wszystkie oliwki zostały tak pogwałcone. Warto kupować zielone bez żadnego farszu, o znacznie okrojonym składzie np.woda, sól (niestety wszechobecna), kwas mlekowy. 



12. Bakuś shake

Mleczny shake dla dzieci też nie świeci przykładem: mleko w proszku, guma ksantanowa, karboksymetyloceluloza (E466 - związki celulozy, substancja niebezpieczna, zakłóca trawienie), fosforany sodu (E339 zakłóca trawienie, może niszczyć zęby i przyczyniać się do utraty wapnia z kości). Zmiksowanie mleka/kefiru z ulubionym owocem dzieciaka, to znacznie lepszy wybór.



13. Jogobella light

Kwintesencja produktów light, w miejsce tłuszczu wciska się wiadro cukru. Cukier, syrop fruktozowy, substancje słodzące: aspartam (substancja posądzana o działanie rakotwórcze oraz przyczynianie się do wielu innych schorzeń m.in artretyzm, choroba Parkinsona i Alzheimera, niedoczynności tarczycy, cukrzycy, ziarnicy złośliwej, padaczki) i acesulfam K (słodzik, który spożywany w nadmiarze może sprzyjać nowotworom i chorobom układu nerwowego, niewskazany dla dzieci, sprzeczne zdania naukowców dotyczące bezpieczeństwa tej substancji, najlepiej unikać). Cukier ogółem 6,5g, tłuszcz 0,1g – zero wartości odżywczych, słodycz w pełnej krasie.



14. Mleko Müller

Dekstroza, cukier, karagen, sól, skrobia modyfikowana, czekolada w proszku 3,8% która składa się z cukru i kakao w proszku, aromaty. Słodko dość… w butelce 400ml znajdziecie około 12 łyżeczek cukru - padłam.



15. Schab pieczony Henryk Kania

Pieczony schab brzmi dobrze. Chuda wędlina wydaje się być całkiem trafną opcją w diecie. Jednak wgłębiając się w skład robi się dość niesmacznie, bo schabik tonie w chemii. Woda, skrobia ziemniaczana, sól, białko sojowe i wieprzowe, glukoza, karagen, E250 – azotyn sodu (niebezpieczny, szkodzi przy nadciśnieniu), E450 – fosforany (niebezpieczna, zakłóca trawienie), E331 – cytrynian sodu, E451 – trifosforany (może nasilać osteoporozę i powodować problemy metaboliczne), E452 polifosforany, E301 – askorbinian sodu, E316 – izoaskorbinian sodu, E621 – glutaminian sodu (substancja silnie uczulająca i uzależniająca, przyczynia się do migrenowych bólów głowy, astmy, bólów żołądka, kołatania serca, nadmiernej potliwości, podwyższa ciśnienie krwi, ma negatywny wpływ na układ nerwowy i mięśniowy, zwiększa ryzyko wystąpienia otyłości, może podrażniać układ oddechowy, przyczynia się do pogłębiania choroby Alzheimera). Panie Henryku, nie polubimy się.



16. Sałatka lisner "Jak u mamy"

Sałatka z dopiskiem “jak u mamy” sprawia, że patrzymy na nią łagodniejszym okiem, niestety znów błąd. Benzoesan sodu, sorbinian potasu, guma guar, guma ksantanowa, ocet spirytusowy, regulatory kwasowości: octany sodu i kwas mlekowy, skrobia modyfikowana. A teraz pomyśl, który z w/w składników dodał(a)byś do sałatki zrobionej przez Twoje zacne ręce, w Twojej kuchni? Żaden, otóż to.



17. Baton fitness cookies & cream taste

Tu jest niezły rollercoaster: syrop glukozowy, cukier (x2 w "płatkach" i ciasteczkach), ekstrakt słodowy jęczmienny, sub.utrzymujące wilgoć (glicerol, sorbitole), olej palmowy (zawiera ok. 50% nasyconych kwasów tłuszczowych, bardzo niekorzystnych dla naszego organizmu, powodujące wiele schorzeń) i słonecznikowy, syrop cukru inwertowanego, sub.spulchniająca (węglany amonu), kwas cytrynowy, fosforany sodu, melasa cukru trzcinowego, przeciwutleniacz (mieszanina tokoferoli), maltodekstryna, barwnik: węgiel roślinny. Baton chwali się wzbogaceniem o witaminy, które przez wcześniej wymienioną śmietankę towarzyską, zostają bez wątpienia "wbite w glebę". 



18. Pasta kanapkowa

Pasta kanapkowa, to prosta, szybka, zdrowa forma urozmaicenia naszej kanapki, o ile jest zdobiona przez nas. Ta tutaj nie świeci dobrym przykładem. Ocet spirytusowy, guma guar i ksantanowa, kwas cytrynowy, sorbinian potasu, benzoesan sodu, pomimo obecności cukru dołożona sub.słodząca – sacharyny. W każdej z tych past, bez względu na smak, obecne są te składniki.



19. Belriso karmel

Deser ryżowy w dzieciństwie wcinał chyba każdy. Takie pozytywne skojarzenie może sprawić, że automatycznie dajemy taryfę ulgową takim kupnym alternatywom. Nie warto. Cukier, syrop glukozowo-fruktozowy, mleko w proszku, syrop karmelowy, karagen, jaja w proszku, guma karob, skrobia modyfikowana. Od zwykłego batona różni się jedynie brakiem oleju palmowego.



20. Belriso waniliowe light

Dla porównania z w/w karmelowym. Różnica? W produkcie light cukier skoczył o 0,7g w górę. Miód malina, palce lizać.



21. Mleko kokosowe

Często towarzyszy mi w kuchni, jednak preferuję kupowanie tego produktu w sklepie ekologicznym. Dlaczego? Ponieważ ma w swoim składzie wodę i miąższ kokosowy. Tyle. Producent mleka widocznego na zdjęciu funduje nam niepotrzebny składnikowy balast: karboksymetyloceluloza, guma guar, polisorbat 60 (niebezpieczny, syntetyczny związek, powoduje nowotwory, niekorzystny wpływ na układ trawienny).


Nie wypisywałam sumiennie całego alfabetu składników z opakowań. Nie zgrywam też przed Wami specjalisty i przyznaję, że w sprawie niektórych substancji musiałam zapukać do drzwi Mr. Google i zadać parę pytań. Jednak nie wgłębiałam się w opisywanie wszystkich tych, które wymieniłam, ponieważ nie chodzi mi o męczenie Waszych ocząt teoretycznym bełkotem. Moim celem było pokazanie, ile niepotrzebnych rzeczy wciska się do jedzenia, a tym samym w nasze żołądki.

Czy do soku zrobionego w domu dorzucicie dla funu kwas cytrynowy i syrop glukozowo-fruktozowy? Czy dając dziecku szklankę wody doprawicie ją trzema rodzajami cukru? Czy do deseru wsypiecie dziecku skrobię modyfikowaną (pomimo tego, że to podobno naturalna pochodna skrobi ziemniaczanej lub kukurydzianej, a określenie modyfikowana określa ponoć sposób produkcji, a nie modyfikacji genetycznej), gumę karob (zmielone nasiona drzewa chlebowca świętojańskiego) i karagen na dokładkę? Czy sałatkę domową doprawicie octem spirytusowym, dorzucając benzoesan sodu? A piekąc ciastka zbożowe użyjecie oleju palmowego, spulchniaczy, barwników i wiadra cukru? Zakładam, że nie.

Nie wiem jak Was, ale mnie nie obchodzi to, że niektóre z substancji, (nawet te, na których nazwach można oczy połamać), są rzekomo pochodzenia naturalnego i nieszkodliwe - ponoć. Osobiście nie czuję potrzeby, aby futrować mój organizm czymś, co nie jest mu kompletnie do życia potrzebne.

Pytasz: “Wariatko, to co ja mam jeść ?!”. Dania, nad którymi możesz sprawować maksimum kontroli. Wszystko to, co usiądzie na Twoim widelcu zleży od Ciebie i Twoich wyborów. Zdrowa, dobra jakościowo żywność nie wyginęła razem z dinozaurami. Potrzeba tylko trochę naszego zaangażowania, aby ją wybierać.

Żyjemy w czasach, gdzie ilość stanowi priorytet, a jakość niestety schodzi na dalszy plan. Dlatego grajcie w otwarte karty ze spożywaną żywnością. Pamiętajcie, że im mniej wymienionych składników na etykietach, tym lepiej. Niech słowa klucz tj. fit, fitness, “dla dzieci”, pełnoziarniste, “jak u mamy, babci, cioci piąta woda po kisielu”, nie przesłaniają Waszej jasności umysłu. One dość często odgrywają rolę chwytu marketingowego, mającego za zadanie zdobyć zaufanie konsumenta i sprawić, aby bez zastanowienia sięgał po taki pseudo zdrowy produkt.

Nie róbcie zakupów podczas, gdy głód Wam pępkiem wychodzi. Jesteście wtedy narażeni na kuszenie zbędnymi produktami (bo promocja, wielka paka, gratisy). "Na głodzie" można mimowolnie łapać za niezdrowe produkty, a ostatnią rzeczą o jakiej się myśli, to czytanie etykiety. Przyciągające uwagę kolorowe opakowania lub znane marki, nie zawsze są wyznacznikiem jakości. Często okazuje się, że na etykietach szaleje wolna amerykanka. Róbcie listę potrzebnych produktów, ograniczycie ryzyko kupowania "na zapas", a przy tym oszczędzicie czas.

U wielu z Was zdanie to może wywoływać mdłości i przewracanie ze znudzenia czami, ale powtarzać i tak będę jak mantrę: zanim wrzucisz produkt do koszyka, zapoznaj się z treścią "ulotki" dołączonej do opakowania, by nie musieć w przyszłości nagminnie konsultować się z lekarzem i farmaceutą.

Kurtyna.

czwartek, 21 maja 2015

Bajka z morałem - krótko i od serca

A co jeśli przyjdzie moment, w którym Twój organizm zacznie się buntować? Twoje zasilanie padnie, a motywacja zarejestruje zwarcie?

Po pierwsze, to nie koniec świata, takie rzeczy się zdarzają. Po drugie, nie bagatelizuj, szukaj przyczyny, taki stan rzeczy, to nie zawsze syndrom lenia.

Nie ukrywam, lekko się posypałam ostatnimi czasy. Trochę zmian (no dobra, dużo), odważnych decyzji, szukanie planu i rozwiązań dla nowych sytuacji. Z jednej strony uczucie, że w końcu wszystko leży w moich rękach, z drugiej - stres, żeby czegoś nie spieprzyć, bo nie ma na to czasu, a życie nie zwalnia tylko z każdym dniem nabiera tempa. Sponiewierały mnie chyba wszystkie możliwe stany zakłopotania, a tendencja do zamartwiania i stresowania się na zapas, ach upierdliwe cechy, nakręcały imprezę. Moją stałą niezmienną był oczywiście trening. Aż tu nagle red alert...


Puszczam retrospekcję, czyli co się działo?


Od pewnego czasu, pomimo odczuwalnego zmęczenia, żeby móc zasnąć, powieki niemalże zaklejałam taśmą, a jakość snu pozostawiała wiele do życzenia. Do tego dochodziły częste bóle głowy, osłabienie, ogólne samopoczucie do najlepszych nie należało. Początkowo mnie to nie ruszało, przecież każdy ma prawo złapać gorsze dni. Do czasu..

Apogeum nastało w cudny majowy poranek. Słońce zagląda przez okno, ciepło i przyjemnie, wszystko aż się prosi żeby w skowronkach wyskoczyć z wyra i działać na pełnych obrotach. A ja? No właśnie... otwieram sklejone, zaspane oko, samopoczucie porównywalne do bliskiego spotkania z walcem drogowym (ała), a na myśl o wyjściu z łóżka i czekającym mnie treningu uczepiłam się kurczowo poduszki i ani myślę puścić. Wyprzedzę Twą myśl, to nie kac.

Czy Wy to widzicie? Ja, która zawsze jak rusałka w podskokach pląsałam na siłownię... Jak żyć?

Automotywacja do rozstania się z łóżkiem zajęła mi całą wieczność. Wstałam. Myślę sobie: "nie księżniczkuj, przecież kolejna gorzej przespana noc to nie tragedia". Ogarniając w zwolnionym tempie panujący we mnie nieład, ze sporym poślizgiem czasowym trafiłam na siłownię. A tam czekały na mnie jeszcze większe schody. Trening wydawał się trwać w nieskończoność. W połowie myślałam, że zdechnę. Obciążenia, które do tej pory brałam na przysłowiową klatę, ewidentnie mnie przygniatały. Pomimo tego, że głowę zaczęły atakować pesymistyczne myśli, udało mi się dobiec do mety. Dalszy scenariusz dnia upływał pod hasłem totalnego rozmemłania. Mój mózg miał ewidentną przerwę w dostawie energii, a każda część ciała mówiła innym językiem. Wieczorem schemat z zaśnięciem się powtarza. Rano – dzień świra. Odnosiłam wrażenie, że sufit spada mi na łeb. Pierwsza myśl – przetrenowanie.


Co robić?

Uporawszy się w większości z problemem mogłam pozwolić sobie na trochę żartu opisując sytuację. Jednak teraz wszelkie heheszki odstawiam już na bok. Przez cały ten czas do śmiechu wcale mi nie było. Nie ukrywam, że stan lekkiej paniki wdzierał się do mojej głowy. Pierwszy raz nie wiedziałam co może być przyczyną tego nieznanego mi dotąd stanu. Koszmar, serio.

W takiej sytuacji najlepiej zrobić solidny rachunek sumienia. Prześledziłam ilość i intensywność swoich ostatnich treningów oraz dni przeznaczonych na regenerację. Czy przypadkiem nakręcona jak królik duracell osiąganymi efektami, nie zaczęłam gnać za tą swoją marchewką, przeskakując zbyt szybko na większe obciążenia. Może poprzeczka zawisła zbyt wysoko i blokowała płynne dążenie do celu – mojego celu. Czy w diecie nie było żadnych luk, czy przypadkiem czegoś nie zaniedbałam. Gadałam tak ze sobą dłuższą chwilę i wszystko wydawało się być w porządku. Wyniki badań morfologicznych, na podstawie których ewentualne przetrenowanie wyjdzie czarno na białym, również bez zastrzeżeń. Jedynie stres, który królował ostatnio dość często w moim grafiku mógł narobić bałaganu.

Nie chciałam jednak iść na skróty i zrzucać wszystkiego na życiowe rewolucje. Przyzwyczajona do życia w symbiozie z własnym organizmem postanowiłam pociągnąć za wszystkie możliwe sznurki, dla własnego świętego spokoju i pewności. Czekam na ostatnią konsultację z lekarzem i interpretację wyników badań. Podświadomie czuję, że to tylko formalność.

Nie ma co ukrywać, w Krainie Czarów nie żyjemy. Gdy coraz więcej spraw zaczyna przygniatać nasze barki, najważniejsze żeby nie dać się sprowadzić do parteru. Stres nie jest dobrym sprzymierzeńcem, potrafi solidnie namieszać, ale zapanować nad nim często bardzo ciężko.

Czy odpuściłam treningi? Pewnie, że nie :) Jednak zmieniły nieco zabarwienie, ponieważ na czas dochodzenia ze sobą do ładu, watro trochę spuścić z tonu. Postawiłam na treningi ogólnorozwojowe, siłowe z mniejszym obciążeniem, które przy okazji pozwoliły mi na szlifowanie techniki wykonywanych ćwiczeń, pilates i basen.

Każdy nawet największy health freak ma prawo do gorszych dni. Trzeba jednak nauczyć się rozpoznać syndrom typowego lenia chcącego bezczelnie wdrapać się na nasze plecy, od wyraźnych sygnałów jakie wysyła nam nasz organizm, że coś jest nie tak. Jeśli rejestrujecie takie stany, utrzymujące się niepokojąco długo i intensywnie – szukajcie przyczyny. W treningach, zwolnijcie tempo. Działanie "mimo wszystko" i "za wszelką cenę" oznacza walkę z własnym organizmem, jednak na takim etapie, to lekkomyślne i może doprowadzić do poważnych konsekwencji i uszczerbku zdrowia. Jednak nie odpuszczajcie całkowicie, bo zanim się obejrzycie będziecie jechać na wstecznym, a to pachnie zaprzepaszczeniem osiągniętych do tej pory efektów. Nawet jeśli nasz progress (w budowaniu mięśni, redukcji tkanki tłuszczowej, zrzucenia kilogramów i.t.d) będzie zachodził wolniej, to nie powód do załamania. To w dalszym ciągu postęp, dążenie do celu i walka ze swoimi słabościami. Najważniejsze, żeby się nie zatrzymywać, bo można wtedy bardzo wiele stracić. Jesteśmy tylko ludźmi, mamy prawo do gorszych momentów, ale nie można się w tym zatracać, choć życie się dzieje bez taryfy ulgowej.


Jaki morał z tej bajki?

Moja głowa, sposób myślenia i podejście do wielu spraw przeszły solidne formatowanie dysku. Pomogło. Wróciłam do świata żywych. Dochodzenie do ładu ze swoim organizmem to czasem niełatwy orzech do zgryzienia i pochłania sporo energii. Szczególnie wtedy, gdy psychika dochodzi do głosu w sposób, który blokuje nasze działania. Nie dajcie się jednak przytłoczyć problemom. Wszystkie przeciwności da się pokonać. Wierzcie mi. Pisze to do Was ja – wbrew pozorom mało wierząca w siebie istota.

Peace ! ;)




sobota, 9 maja 2015

Co z tą solą ?


Temat wjechał na salony zaraz po krótkiej rozmowie ze znajomym, który zadał mi proste pytanie: dlaczego ograniczasz sól?

No właśnie. Wspominałam, że ograniczyłam, wrzuciłam na listę fundamentalnych zasad, nie wyjaśniłam dlaczego. Nadrabiam :)

Z przykrością stwierdzam, że nie obejdzie się dziś bez sporej dawki teoretycznego ględzenia ;) Jednak nie omijajcie proszę tej części programu, ponieważ w pigułce podaję cenne (tak myślę) informacje.



Sól soli nierówna ?

Na przesłuchanie trafiły trzy warianty, przeznaczonej do konsumpcji soli, dostępne w sklepach:
  • zwana potocznie kuchenną (spożywcza, kamienna, warzona)
  • morska 
  • himalajska 

Dlaczego akurat te? Bo, ponieważ, gdyż:
  • sól spożywcza to zło ;) i pomimo tego, że większość (jak nie wszyscy) dobrze o tym wiedzą i tak ją kupują 
  • morska – ponieważ to po nią sięgam jeśli już 
  • himalajska – została mi zaproponowana

Ok, lecimy z tematem po kolei:
  • Sól kuchenna: jest mocno przetwarzana i poddawana procesowi rafinowania, co sprawia, że traci praktycznie wszystkie wartości tj.składniki mineralne. Przybiera chemiczny charakter czystego chlorku sodu, doprawionego mieszanką przeciwzbrylaczy. Jego trawienie to niemały Meksyk dla naszego organizmu, zakłóca gospodarkę wodną i procesy metaboliczne. Koniec, kropka, zalet brak. Mogę jedynie podsumować, że ten rodzaj soli nie wprowadza niczego dobrego do naszej diety.
  • Sól morska: jest bardziej wartościowa niż spożywcza. Dużą rolę odgrywa jej kolor. Jeśli jest szara, jakby lekko przybrudzona, to znak, że podczas procesów produkcyjnych (obróbki) jej skład mineralny (uzależniony od rodzaju wody, z której pochodzi) nie został naruszony. Barwa biała jest równoznaczna z tym, że sól została poddana procesom rafinowania i może sobie podać rękę z w/w solą kuchenną. Na jakość soli morskiej wpływa niestety coraz gorszy stan mórz. Obecne w nich zanieczyszczenia oraz rtęć sprawiają, że sól morska musi być również poddawana procesom oczyszczania, co w pewnym stopniu uszczupla jej walory odżywcze.
  • Sól himalajska: to wolna od zanieczyszczeń, pozbawiona toksyn, nieprzetworzona, naturalna sól o barwie od jasnoróżowej do ciemnoczerwonej. Nie podnosi ciśnienia krwi, równoważy pH organizmu, korzystnie wpływa na układ oddechowy, kości i serce, zapobiega skurczom mięśni, wyrównuje poziom cukru we krwi – ponoć. Wszystko to za sprawą bogactwa składników mineralnych. Brzmi świetnie, myślę sobie: “dziewucho, tyle stracić…” nie wiedząc o tym wcześniej. Jednak przyszedł czas na pierwsze “ale”. Sól himalajska zawiera 84 pierwiastki (szybka powtórka z podstawówki: tablica Mendelejewa ma ich jak na razie 118, nasz organizm do prawidłowego funkcjonowania potrzebuje około 64). W listę tej imponującej 84 wpisały się również metale ciężkie: ołów, rtęć, kadm, arsen – czołówka pierwiastków szkodliwych dla zdrowia. Jaka nera to wytrzyma?

Idąc dalej, kozacko nie było, bo drugie “ale” zbliżało się wielkimi krokami. Nie skład mineralny gra tu przecież pierwsze skrzypce, a zawartość sodu. Zarówno w soli morskiej jak i himalajskiej wynosi ona około 40%, a więc wcale nie małą ilość pierwiastka, którego nadmierne spożywanie jest szkodliwe. Tak na chłopski rozum, przy dobrze zbilansowanej, różnorodnej i zdrowej diecie, wszystkie mikroelementy jesteśmy w stanie dostarczyć z innych, zaznaczam zdrowych, produktów spożywczych. Jeśli to sól miałaby być dla nas głównym źródłem składników mineralnych, musielibyśmy jeść ją łyżkami, aby z nich rzeczywiście skorzystać. Przy takim stanie rzeczy sód wysypywałby się nam chyba uszami. Tak na poważnie, nie szydzę, nie kpię, tylko zastanawiam się i pytam, czy to nam potrzebne? Sól ma być minimalnym dodatkiem i uzupełnieniem sodu, w nadmiarze szkodzi i to jest niepodważalny fakt.



Nadmiar soli w diecie - konsekwencje zdrowotne

Według Światowej Organizacji Zdrowia dzienna, bezpieczna dawka soli nie powinna przekraczać 5g (2000 mg sodu - 2g) na zdrową osobę dorosłą. Należy przy tym pamiętać, że nasz organizm nie czuje zapotrzebowania na sól, tylko sód (575 mg dziennie). Wraz z potasem i chlorem, sód utrzymuje prawidłową gospodarkę kwasowo-zasadową w organizmie oraz przyczynia się do regulacji gospodarki wodnej. Jest niezbędny dla odpowiedniej pracy układu mięśniowego i nerwowego oraz przy transporcie aminokwasów i węglowodanów do tkanek. Wpływa na wydzielanie soków trawiennych, jest składnikiem płynów komórkowych i tkankowych.

Nadmiar sodu poprzez spożycie soli prowadzi do:
  • problemów z układem krążenia,
  • nadciśnienia tętniczego, 
  • może prowadzić do niewydolności serca i udaru mózgu, 
  • zwiększa ryzyko wystąpienia nowotworów, głównie żołądka: uszkadzanie błony śluzowej, przez co nasz żołądek jest bardziej podatny na infekcje i zakażenie Helicobacter pylori powodującej wrzody i będącej jednym z czynników mających wpływ na rozwój raka żołądka. 
  • sprzyja wydalaniu wapnia co może doprowadzić do jego niedoborów i tym samym osteoporozy, kamicy nerkowej, osłabienia mięśni i serca. 
  • słone potrawy wzmagają ochotę na słodkie. 
  • blokuje wchłanianie składników odżywczych przez organizm. 
  • zaburza prawidłową pracę przemiany materii. 
  • obciąża nerki. 
  • zwiększa wydzielanie insuliny przy jednoczesnym obniżeniu wrażliwości insulinowej, co przyczynia się do cukrzycy i otyłości. 
  • zatrzymuje wodę w organizmie. 
  • przyczynia się do powstawania tzw. cellulitu wodnego. 
  • utrudnia leczenie już wykrytych chorób i innych dolegliwości.

Pomijając oczywiste aspekty zdrowotne, ograniczyłam sól, ponieważ generalnie nie jest moim faworytem. Uwielbiam wyłuskiwać z potraw maksimum walorów smakowych, sól to ogranicza, zamyka w ciasnym pudełku nasze kubki smakowe. Zdaję sobie sprawę z tego, że ile stóp chodzi po naszej pięknej ziemi, tyle upodobań smakowych. Ludzie lubią słony smak. Świadczy o tym chociażby fakt, że przeciętny Kowalski potrafi dziennie wciągnąć nawet 30g soli (!@$!) - dajcie mi chwilę, muszę złapać oddech..

W uszach mi dzwoni: uzależnienie! Tak, tak. Sól, to taka wredna cholera, która pobudza mózg do wytwarzania dopaminy, czyli substancji, która odpowiada za odczuwanie przyjemności. Krótko mówiąc - uzależnia, stawiając wysoką poprzeczkę na drodze do jej ograniczenia.

Musimy pamiętać, że kwestia soli wychodzi daleko poza obręb naszych talerzy. Jej terytorium jest tak rozległe jak wcześniej już wspominany cukier - jest wszędzie. Używana podczas przemysłowej produkcji żywności, czy jako substancja konserwująca. Aktualny rynek spożywczy, wysokoprzetworzona żywność, fast foody tworzą swoisty, ograniczony kanon smaków, przyzwyczajający społeczeństwo do przesolonych potraw. Producenci pchają sól do wszystkiego, różnicą jest ilość. Musimy nauczyć się kontroli, która pomoże wybierać jak najmniejsze zło. Nie pakujmy w kieszenie chaotycznie i bez namysłu wszystkiego co proponuje nam rynek spożywczy. Traktujmy go jak taki szwedzki stół, w którym mamy prawo przebierać i wybierać to, co nam najbardziej odpowiada.



Jak ograniczyć sól:

  • Oczywiście primo nieśmiertelne to czytanie etykiet :) sól to taka sama gadzina jak cukier, jest wszędzie! Aby ograniczyć jej spożycie warto czytać etykiety i mieć kontrolę nad solą, która w produktach spożywczych bawi się z nami w chowanego. Wybieraj produkty z mniejszą jej ilością.
  • Stosuj zioła i naturalne przyprawy zamiast soli: bazylia, estragon, tymianek, lubczyk, liść laurowy, majeranek, rozmaryn, kolendra, szałwia, koper, pietruszka, curry, kurkuma, chili, czosnek, świeży imbir, pieprz (czarny, biały, zielony, cayenne) - to zaledwie niektóre. Zioła i naturalne przyprawy nadają potrawom paletę smaków, wzbogacają i wydobywają z nich to co najlepsze. Ponadto ułatwią trawienie, wspomogą pracę wątroby, zapobiegną niestrawności.
  • Staraj się stopniowo ograniczać solenie podczas gotowania. Możesz zacząć od warzyw, ziemniaków, ryb i drobiu, których tak na dobrą sprawę dosalać nie trzeba.
  • Wyrzuć solniczkę przez okno ;) Nie trzymaj jej na stole, aby podczas posiłku nie kusiło dosalanie na talerzu.
  • Wybieraj świeże lub mrożone warzywa i ryby. W konserwach zawsze siedzi sól.
  • Nie kupuj soli w kilogramowych opakowaniach. Im więcej masz jej pod nosem, tym więcej jej używasz. Przykładowo, moje 92 gramy pojemności soli netto, podpiera kuchenną półkę już chyba trzeci miesiąc.
  • Zrezygnuj lub ogranicz do maksimum produkty zwierające morze soli: słone przekąski, fast foody, produkty wysokoprzetworzone, przetwory mięsne (np. wędliny, które jak już wspominałam wcześniej, warto zastąpić upieczonym w ziołach mięsem), produkty typu “danie w pięć minut” – zupy, sosy, gorące kubki, kostki rosołowe oraz gotowe do spożycia dania. 
  • Unikaj produktów, które mają w składzie kilka substancji konserwujących, sztuczne aromaty i wzmacniacze smaku, to nic innego jak sól.


Czy ograniczając sól bać się niedoboru sodu?

Nie. Owszem to groźne, powoduje między innymi odwodnienie organizmu, zaburza pracę serca i innych organów, powoduje kurcze mięśni oraz ogólne osłabienie organizmu, spadek ciśnienia, bóle głowy. Jednak do niedoboru sodu dochodzi stosunkowo rzadko, zważywszy na jego dostępność w produktach. Należy pamiętać, że nieprzetworzona żywność również zawiera sód, jako naturalny jej składnik.

Osoby aktywne fizycznie posiadają większe zapotrzebowania na sód, ponieważ jest on wydalany podczas treningu razem z potem. Dlatego ważne, aby po treningu dostarczyć organizmowi jego dawkę. Można wtedy jak najbardziej pozwolić sobie na nieco więcej soli w posiłku, ale bez szaleństw. Musimy dbać o obecność produktów bogatych w sód i potas.

W codziennej diecie postawić na dobrej jakości wodę wysokozmineralizowaną, warzywa, ryby, węglowodany złożone, mięso.

To co jemy ma bezpośredni wpływ na nasze samopoczucie, kondycję fizyczną, nastrój i podejście do aktywności fizycznej. Do wszystkiego podchodźmy z należytym rozsądkiem. Nadmiar soli w diecie zamienia nas w ociężałe baloniki wypełnione po czubek głowy wodą. Różnorodna dieta, będę temat wałkować do znudzenia, jest podstawą, dzięki której niedobory niezbędnych składników nie są ryzykiem.


Kąpiel solna dla sportowców/osób aktywnych fizycznie

Sposób na dostarczenie organizmowi z soli najlepszych składników. Zapewnia regenerację, wzmocnienie i odnowę biologiczną całego organizmu, przywrócenie sprawności. Nie trzeba organizować wyprawy do spa, można taką kąpiel zrobić w swoim domu, wystarczy jedynie zakupić odpowiednią leczniczą sól (np. dla sportowców). Podczas takiej kąpieli nasz naskórek zostaje zmiękczony przez wodę, a to powoduje lepsze ukrwienie i umożliwia większy dostęp soli i składników mineralnych do naszego organizmu. Likwiduje ból mięśni, osłabienie, odżywia cały układ ruchu. Nasz organizm poprzez taką kąpiel pozbywa się toksyn, a czerpie potrzebne składniki mineralne.



Idźcie w pokoju, ale najpierw podsumowanie

Żebyśmy się w pełni zrozumieli. Nie daję całkowitego szlabanu na użycie soli, tym bardziej, że jest ona źródłem sodu, którego nasz organizm potrzebuje, a z naturalnej żywności uzupełnienie jego dziennej dawki byłoby bardzo ciężkie. Jeśli mamy możliwość wybrać tę lepszej jakości - zróbmy to. Apeluję jednak o budowanie własnej świadomości, która pozwoli uzyskać większą kontrolę nad jej spożyciem. Ukryta sól, o której musimy pamiętać, nie może dyrygować naszymi widelcami. Nie rujnujmy zdrowia na własne życzenie, nie gwałćmy też receptorów smaku, które sól ogranicza. Przecież jedzenie, to jedna z większych przyjemności !