poniedziałek, 11 lipca 2016

Żeby mi się chciało tak jak mi się nie chce, czyli słów kilka o motywacji


Nosz kurcze piczone w pysk, wieki mnie tu nie było. Skandal. Mam moralniaka wielkiego jak carska Rosja, dlatego czuję wewnętrzną potrzebę wytłumaczenia mojego nagannego zachowania i poświęcenia przynajmniej jednego akapitu na usprawiedliwienie.





Jestem przekonana o tym, że doskonale znacie ten stan, gdy czas leci jak z rozszczelnionego kranu i ucieka wszystkimi “lewymi” uszczelkami.
U mnie ostatnio panowała mała jesień średniowiecza, bez kitu, absolutny reorganizacyjny armagedon kalendarza. Pomimo, że zmiany były spowodowane pozytywnym wydarzeniem, to sytuacja wymagała niemałej gimnastyki, żeby z powrotem wprowadzić sielankę w grafik. Trochę chaosu wdarło się do mojego planu dnia, co również zaważyło na treningach. Jednak mimo wszystko i na całe szczęście, zadbałam o systematyczność ✌ Ale wiecie co, tak na dobrą sprawę, wszystko to pozwoliło mi dojść do wniosku, że cała ta motywacja to przereklamowana bzdura...O! I o tym dziś Wam pomarudzę.

Tak w ogóle, to odnoszę wrażenie, że wszystkie słynne fit fighterki są na baterie słoneczne. Im zawsze się chce, słowo “zmęczenie” nie istnieje, a organizacja dnia jest prosta jak “budowa cepa”. Gdy mój grafik na głowie stanął, a ja panicznie starałam się go z powrotem postawić na nogi, uwierzcie, że jak na złość z każdej szafki wyskakiwały wiecznie napędzone optymizmem Chodakowskie i Szostaki, zawsze zmotywowane do działania i kapiące endorfiną. O Chrystusie, pranie mózgu. Czy to mnie motywowało do działania? Wierzcie mi, ale nie. I pomimo tego, że wszystkie je uwielbiam, podziwiam i popieram ich idee działania, nie ogarniałam tego klimatu wiecznej szczęśliwości, który w moim tamtejszym stanie widowiskowego chaosu, wkurzał po stokroć bardziej niż tłuściutka mucha w ulubionej zupie .

Gdy rzucałam okiem na te wszystkie umięśnione poślady i ramiona, zawodowe wręcz abs’y i plecy, dostawałam po łbie myślą: “dziewucho, a Ty z czym do ludzi?!”. Odnosiłam wrażenie że mój progres leży i kwiczy, a tyłek który powoli sobie rośnie, nagle kurczy się do wielkości rodzynka. Tfu, tak nie może być!


“Życie to nie je bajka”, czyli motywacja a realia



Pompowanie głowy motywacyjnym bełkotem działa podobnie jak strzelenie sobie np. kokainy - serio. I wielkiej filozofii nie trzeba się tu doszukiwać. Przecież narkotyk oszukuje nasz naturalny mechanizm odpowiedzialny za odczuwanie przyjemności, oszukuje układ nerwowy, czyli bez wykonania jakiejkolwiek pracy odczuwa się przyjemność - na chwilę. Podobnie działa pompowanie sobie głowy motywacyjnymi duperelami. Nakręcasz się na chwilę, kopie Cię energia i chęć do działania, a po ułamku sekundy euforia opada. Tym sposobem zataczasz błędne koło, ponieważ potrzebujesz motywacji non stop. Taki krótkoterminowy strzał nie przynosi dłuższych efektów, bo jesteś nakręcona/y przez czas trwania tego “motywacyjnego haju”, a gdy czar pryśnie, to co? Lipka, stan “nicnierobienia” i stagnacji wraca jak bumerang.

Praca nad sobą i swoim ciałem nie trwa tydzień. To długa droga, którą przejdziesz tylko i wyłącznie zachowując cierpliwość, systematyczność i przede wszystkim chęć do działania. Wszystko zależy od Ciebie, od Twojej determinacji i nawyków jakie w sobie wypracujesz.
Nie można przy tym zapominać, że każde ciało jest inne. Nie wyrzeźbisz identycznego zadka jak Michelle Lewin pomimo tego, że będziesz wykonywać te same ćwiczenia. To Twój tyłek! Oryginalny i jedyny w swoim rodzaju, który rzeźbi się inaczej. INACZEJ nie oznacza, że gorzej!




Motywacja to tylko impuls, dyscyplina natomiast to długofalowy proces, który pozwala zachować ciągłość, wdrożyć nawyki w naszą codzienność, tworząc w ten sposób długoterminowość naszego działania. Bo nawyk to nie produkt, który ulega przeterminowaniu. To element, który jest niezbędny przy dążeniu do celów jakie sobie postawiliśmy. Początkowo nie jest lekko, ponieważ najpierw to Ty pracujesz nad nawykami, jednak z biegiem czasu to nawyki tworzą Ciebie. Dotyczy to tak naprawdę każdej dziedziny życia, nie tylko diety i treningów.

Przecież ludzie, którzy osiągają sukces nie pracują na niego tylko wtedy, kiedy czują kopnięcie motywacją. Realizują cele ponieważ są zdyscyplinowani, nie odpuszczają z byle powodu, robią swoje i dążą do celu bez względu na wszystko, bo życie się dzieje, a obowiązki nie znikną, tak jak codzienne sprawy, złe samopoczucie czy spadek pozytywnego nastroju.

Life is brutal my Darling i nie ma czegoś takiego jak idealny moment żeby coś zrobić, coś zmienić. Jeśli zawsze będziemy czekać na “ten moment” i przypływ weny, zmarnujemy szmat czasu. Jeśli ciągle będziesz się karmić motywacyjnymi superprodukcjami z YouTube’a czy Fejsbunia, sam/a sobie wykopiesz dołek. Bo motywacja tak na dobrą sprawę jest jak deser. Ale wiecie nie taki fit & healthy na legalu, tyko taki na wypasie, tworzony w myśl zasady: “mam w dupie kalorie, cukier, gluten i laktozę”; poprawia samopoczucie i wprawia w świetny nastrój na chwilę, jednak w rzeczywistości to brutalny strzał cukrem po trzustce i puste kalorie, które prędzej czy później odbiją się czkawką. Jeśli więc jesteś zdyscyplinowana/y to nie skończysz po pracy na kanapie z wiadrem lodów przed tv. Tylko ogarniesz wszystkie sprawy i znajdziesz czas na trening.


Krótko na "do widzenia"



Ludzie odnoszący sukces nie tracą czasu na motywowanie się, oni po prostu działają; nie płaczą w rękaw, robią swoją robotę z tą genialną świadomością, że nagroda przyjdzie z czasem, nagroda czyli efekty. To niezmierne ważna i cholernie kluczowa umiejętność - cierpliwość.

Nie rezygnuj z siebie. Walcz! I to, że nie odczuwasz ochoty na zrobienie czegoś, niech nie hamuje Cię przed wykonaniem tego.


Peace